SkyShowtime
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Czy w Polsce można zrobić dobre kino historyczne? "Kos" udowadnia, że tak

Lokowanie produktu

Hasło "polskie kino historyczne" słusznie może wywoływać traumę. Kojarzy się w końcu z filmami, na które nauczyciele ciągają Bogu ducha winnych uczniów. Ci natomiast bardzo szybko się orientują, że zamiast je oglądać, woleliby pisać kartkówkę. "Kos" jest wyjątkiem od tej reguły. Dlaczego? Wkrótce przekonacie się w SkyShowtime.

23.04.2024
6:01
kos skyshowtime polskie kino historyczne co obejrzeć

Nauczyciele wpajają uczniom miłość do dobrej literatury (a przynajmniej próbują). Nie mają jednak pojęcia o dobrych filmach. Zaganiają młodzież na polskie produkcje historyczne, których bez przymusu nikt nie chciałby obejrzeć. Trudno się dziwić. Bardziej niż prawdziwe filmy przypominają nudne wywody nielubianych belfrów. Zamiast w ciekawy sposób opowiadać o naszej historii, na siłę wpajają postawy patriotyczne. Zazwyczaj są przy tym napompowane patosem i martyrologią, przez co mogą się sprawdzić jedynie jako lek na bezsenność.

Problem z polskim kinem historycznym jest taki, że jego twórcy na pierwszym miejscu stawiają walory edukacyjne. Chcą budować w widzach świadomość o narodowych bohaterach. W "Kosie" jest inaczej. Najważniejsza okazuje się w nim opowieść. Scenarzysta Michał A. Zieliński i reżyser Paweł Maślona dołożyli wszelkich starań, aby produkcja sprawdzała się przede wszystkim jako film, a dopiero później lekcja o Tadeuszu Kościuszce. Nie jest to jeden z tych tytułów, na które "pędzą szkoły". Uczniowie poszliby na niego bez przymusu.

Kos - w Polsce można robić inne kino historyczne

Kościuszko nie jest obcy polskiej kinematografii. Jeszcze w 1938 roku pojawił się przecież "Kościuszko pod Racławicami". Nawet jeśli od jego premiery minęło niemal 90 lat, ten przepiękny fresk historyczny ogląda się przyjemniej niż na przykład niedawnego "Powstańca 1863". Nie jest tak naburmuszony. Chwile wytchnienia od wielkiej historii zapewnia w nim chociażby wątek miłosny. Film o księdzu generale Stanisławie Brzósce (Sebastian Fabijański) rozluźnia się jedynie przypadkiem. Przy okazji niezamierzenie śmiesznych scen, kiedy główny bohater gra Moskalom na nosie niczym Stirlitz nazistom w absurdalnych kawałach.

Kos - SkyShowtime

Wiele polskich filmów historycznych stawia narodowym bohaterom nie tyle pomniki, co od razu łuki triumfalne. Celem "Kosa" jest natomiast odbrązowienie Kościuszki (brawurowo zagranego przez Jacka Braciaka), wyciągnięcie go z tabliczek z nazwami ulic i podręczników szkolnych. Zieliński i Maślona spoglądają na niego z innej, ciekawszej perspektywy. Poznajemy go, kiedy wraca ze Stanów Zjednoczonych do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, aby poprowadzić powstanie przeciwko zaborcom. Nauczony doświadczeniem zdobytym za oceanem próbuje przekonać szlachtę, aby na wroga ruszyła ramię w ramię z chłopami. Pozwala to twórcom rzucić paroma żartobliwymi, acz kąśliwymi uwagami na temat ówczesnych podziałów klasowych, których nie powstydziłoby się "1670".

Z "Kosa" płynie jasny przekaz, że Kościuszko wyprzedzał swe czasy. Twórcy podkreślają postępowe poglądy narodowego bohatera, wprowadzając do fabuły jego czarnoskórego towarzysza. Ścieżki Dominga (wyluzowany jak w "Straight Outta Campton" Jason Mitchell) bardzo szybko przecinają się z Ignacem (doskonały Bartosz Bielenia) - nieślubnym synem szlachcica. W ten sposób uwydatnione zostają punkty wspólne między losami Afroamerykańskich niewolników i polskich chłopów. Podczas gdy inni rodzimi twórcy podchodzą zazwyczaj do naszej historii na kolanach, opowiadają o niej z czcią i namaszczeniem, Maślona wybiera język światowej popkultury. Dzięki temu bardziej niż nasze kino historyczne produkcja przypomina filmy Quentina Tarantino.

Kos - polski film historyczny obejrzycie w SkyShowtime

"Kos" jest ewenementem w pejzażu dzisiejszego kina historycznego. Można jednak znaleźć w nim cechy wspólne z adaptacjami trylogii Henryka Sienkiewicza (szczególnie z "Potopem"), z którymi łączy go zamiłowanie do westernowych i przygodowych tropów gatunkowych. Jest jednak dziełem o wiele bardziej kameralnym. Ostatni akt niemal w całości rozgrywa się przecież w dworku pułkownikowej, gdzie przecinają się drogi wszystkich bohaterów. Produkcja zmienia się wtedy w pełną napięcia psychodramę. Nie znaczy to, że brakuje w niej atrakcji. Widowiskowe pościgi i pojedynki zapewniają porządny zastrzyk adrenaliny.

"Kos" jest filmem widowiskowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie ma tu nieudolnie zrealizowanych scen batalistycznych, do jakich przyzwyczaiło nas polskie kino historyczne - jak w "Hiszpance" czy "1920 Bitwie Warszawskiej", gdzie ma być "na bogato", a jednak ciągle dobiegają nas odgłosy klepania biedy. Maślona dba, aby jego film zawsze wyglądał dobrze i stylowo. Nie porywa się z motyką na słońce, tylko wyciska ile tylko można ze sporego przecież budżetu (ponad 22 mln zł). Żaden grosz się nie zmarnował.

To mało znany twórcom kina historycznego fakt, ale gdy zmierza się drogą polonisty z "Ferdydurke" i na siłę próbuje się przekonać ludzi, że ktoś "wielkim Polakiem był!", nic z tego nie wychodzi. Serwując jednak dobrą opowieść, można zdziałać cuda. Tylko więc patrzeć, jak po seansie "Kosa" widzowie sami postanawiają pogłębić swoją wiedzę na temat Tadeusza Kościuszki. Tak tworzy się patriotyczne postawy.

"Kos" pojawi się w SkyShowtime 26 kwietnia.

Lokowanie produktu
Najnowsze