REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Niby "#WSZYSTKOGRA", ale o co tu chodzi? Recenzja sPlay

Akcja promocyjna zakrojona na szeroką skalę - reklamy w telewizji, sieci, spotkania i wywiady z odtwórcami głównych ról - tak wyglądały ostatnie miesiące przed premierą filmu "#WSZYSTKOGRA". Niestety, jak to często w polskim kinie bywa, napompowany do granic możliwości balon pękł niedługo po rozpoczęciu seansu.

09.05.2016
17:44
Niby "#WSZYSTKOGRA", ale o co tu chodzi? Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

To naprawdę mogło się udać. Jest parę filmów muzycznych w historii polskiego kina, o których trudno jest zapomnieć i które w tym przypadku powinny przetrzeć szlak twórcom produkcji "#WSZYSTKOGRA". Udowodniliśmy, że można umiejętnie połączyć polską piosenkę z kinem, a przykładami na to są "Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ Króla Kasiarzy", "Małżeństwo z rozsądku", "Akademia Pana Kleksa" czy całkiem niedawno powstała produkcja "Disco Polo" z Dawidem Ogrodnikiem w roli głównej. Niestety, "#WSZYSTKOGRA" to widowisko chaotyczne, bezsensowne, które zostało nakręcone zupełnie bez pomysłu i właściwie nie wiadomo po co.

Bo ani historia tutaj nie jest specjalnie warta opowiedzenia, ani muzyka - polskie piosenki w jakichś kosmicznych aranżacjach, przez które trudno czasem poznać, co to za utwór - warta posłuchania.

Po wyjściu z kina miałam wrażenie, że ten film powstał zupełnie przez przypadek. Już sobie wyobrażam scenę, w której Agnieszka Glińska na jakimś raucie mówi do Kingi Preis, że nakręcą musical stulecia, bo przecież rodzime, wszystkim znane piosenki nad Wisłą dobrze się sprzedadzą. Nieważny jest scenariusz, bo ten się jakoś przecież napisze, nieważny jest ciąg przyczynowo-skutkowy, rozwijanie wątków, poprowadzenie chociaż jednego od początku do końca. Przecież chodzi o to, żeby było tanecznie, wiosennie, kolorowo i śpiewająco. Ludzie to kupią, mówią zaangażowani w produkcję aktorzy, kamerzyści i pani reżyser na planie, stukając się kieliszkami, bo nie do końca wierzę, że wymyślono to wszystko na trzeźwo.

A ja? Cóż, chyba jednak powinnam wychylić kilka głębszych przed pójściem do kina.

Historia przedstawiona we "#WSZYSTKOGRA" jest właściwie prosta. Ot, mamy Zosię (Eliza Rycembel), jej matkę Romę (King Pries) i babcię (Stanisława Celińska). Kobiety mieszkają w starym domu, w Warszawie, który w roku 1939 został ponoć zakupiony przez prababcię dziewczyny. Zosia nie może już doczekać się, kiedy opuści rodzinne mury i wyjdzie na cztery miesiące na staż do Londynu. Pech chce, że dziewczyna zostanie. Tajemnica, którą jej mama i babcia przed nią skrywały wyjdzie na jaw - kobiety mają zostać eksmitowane, a dom ma wrócić do rąk potomka tego, do którego pierwotnie należał. Zosia postanawia walczyć o rodzinne miejsce. I to właściwie można uznać za główny wątek "#WSZYSTKOGRA".

Oprócz walki o dom mamy szereg różnych wydarzeń mniej lub bardziej ze sobą powiązanych. Ni stąd, ni zowąd pojawia się postać piłkarza, Staszka Boruca, którego udział w produkcji jest dla mnie absolutnie niezrozumiały, tak samo jak taneczna scena na boisku. Ze względu na niewątpliwe atuty Sebastiana Fabijańskiego nie obraziłam się, że aktor wziął udział w tym filmie, niestety nie jestem w stanie stwierdzić, po co. Jego romans - UWAGA, SPOILER! - z Romą, matką Zosi, jest po prostu idiotyczny, tak jak scena, w której się poznają. To się po prostu, za przeproszeniem, kupy nie trzyma.

Można pokusić się o stwierdzenie, że "#WSZYSTKOGRA" to zbieranina różnych scen poprzeplatanych piosenkami (swoją drogą lip-sync, w niektórych scenach naprawdę wymaga poprawy) i animacjami (tak, pojawiają się też animacje, mające związek z główną bohaterką).

Nie jest jednak tak, że we "#WSZYSTKOGRA" nie ma żadnych dobrych wątków i momentów. Ciekawe jest hobby Zosi, która nocami maluje interesujące murale na różnych obiektach przestrzeni publicznej, całkiem niezłe są jej zwariowane przyjaciółki, zwłaszcza Wanda, w którą wcieliła się Karolina Czarnecka, przyjemna dla oka jest scena, w której Fabijański i Pries wspólnie śpiewają "Bossa nova do poduszki", a także retrospekcje, czyli cofnięcie się w czasie do Warszawy młodszej prawie o jedno stulecie.

REKLAMA


Niestety, zabrakło pomysłu na to, aby całość wypadła dobrze. Tak jakby wszystkiego było to za dużo, a w efekcie nie mamy nic.

"#WSZYSTKOGRA" potwierdza smutną prawdę o polskim kinie - zwykle najbardziej promowane są po prostu kiepskie i nieudane produkcje. "#WSZYSTKOGRA" lepiej jednak było pominąć milczeniem.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA