REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Elantris pokazało mi fantasy z zupełnie innej strony, godzi fanów "Władcy" i "Gry o Tron"

Nie będę ściemniał, w kwestii konsumpcji literatury fantasy jestem zwykłym chłystkiem, w swoim życiu ograniczając się głównie do beletrystyki i często niezbyt udanej literatury z pogranicza Forgotten Realms. Jeszcze w czasach e-zinu Playback jednym z naszych dużych patronatów była jednak właśnie "Elantris" i siłą rzeczy musiałem ją przeczytać, by wiedzieć mniej więcej o co chodzi. I wiecie co? To było genialne! 

09.08.2013
18:29
Elantris pokazało mi fantasy z zupełnie innej strony, godzi fanów „Władcy” i „Gry o Tron”
REKLAMA
REKLAMA

Podkreślam, nie znam się na fantasy, moja wiedza jest w tym zakresie bardzo powierzchowna, ale to przecież nie stoi na przeszkodzie, by z czystym sumieniem polecać książkę, którą czytało się znakomicie. Tym bardziej, że potem przejrzałem opinie osób o bardziej wyrobionych kubkach książkowych - byli zgodni - rewelacja!

Tak zresztą narodził się Brandon Sanderson, który dziś uchodzi zresztą za całkiem popularnego powieściopisarza, napisał już kilka innych książek, nawet  całe sagi, a w kuluarach mówi się o tym, że pracuje nad ewentualną kontynuacją "Elantris" (choć szczerze mówiąc nie do końca wiem, jak miałoby to wyglądać).

To co mnie osobiście podobało się najbardziej w pierwszej poważnej książce Sandersona, to to, że po raz pierwszy od dawna mogłem przeczytać książkę fantasy, która do bólu nie jedzie po schematach. Ja już naprawdę mam dosyć tych wszystkich złych demonów, imperatorów, uzurpatorów i smoków, przeciwko którym jednoczą się ludzie, elfy oraz krasnoludy. A tak wygląda spora część literatury fantastycznej, opartych na ich podstawie gier czy filmów.

Elantris to wspaniałe miasto, którego mieszkańcy bardzo sporadycznie zapadają na dziwną chorobę, która czyni ich istotami przypominającymi nieco trędowatych. Nic zatem dziwnego, że reszta społeczeństwa ich od siebie izoluje. Nikt do końca nie wie skąd wzięła się cała ta przypadłość, a społeczeństwo jest nieco pogrążone w nostalgii po wspomnieniach o tym jak piękne, cywilizowane i otoczone magią miasto kiedyś tworzyli. W międzyczasie ta magia jednak wyparowała. Jedną  osób dotkniętych chorobą "upadłych bogów" jest zresztą główny bohater książki, będący przy okazji dość wpływowym księciem, który właśnie miał zawrzeć polityczny mariaż.

Książka po części opowiada historię chorego księcia, po części jego niedoszłej małżonki. Nie brakuje w tle wielkiej polityki i intrygi, a zza morza nadciąga bardzo poważna wojna, w której stroną są między innymi bezlitośni fanatycy religijni.

Nie ma tu gadania o elfach i krasnalach, a magii jest dokładnie tyle, ile potrzeba. Trudno streszczać fabułę Elantris, bo największą przyjemnością jest odkrywanie w pojedynkę tajemnicy tego wspaniałego miasta. Jest też to, co tygrysy lubią najbardziej - punkt kulminacyjny, moment zwrotny, od którego wszystko jest zupełnie inne, niż się wydawało.

REKLAMA

Elantris to pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki, a także dla osób od fantastyki stroniących, jeśli po drodze padały argumenty o jej wtórności. To takie połączenie powieści fantasy z polityczną warstwą "Gry o Tron", polane na domiar dużą porcją świeżości. Polecam!

Ps. Niestety, w formie ebooka dostępna jest tylko anglojęzyczna wersja - Amazon.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA