REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Największa kompromitacja Origin dokonuje się na naszych oczach

Oczywiście mowa o premierze SimCity. Dwa dni temu, przy amerykańskim debiucie tytułu, wielu graczy nie mogło zalogować się do gry. EA obiecało, że przy premierze dla reszty świata ta sytuacja się nie powtórzy. Będąc jednym z nabywców nowej produkcji od Maxis, obiecałem sobie, że skrupulatnie będę przyglądał się obietnicom Elektroników. Gracze są wściekli, EA bezradne, Origin martwy.

08.03.2013
16:49
Największa kompromitacja Origin dokonuje się na naszych oczach
REKLAMA
REKLAMA

Jeśli wyobrazić sobie EA jako miasto w SimCity, to właśnie spada na nie deszcz ognistych meteorytów. Kosmiczne skały, ciągnące za sobą jęzory ognia i smugi dymu, to głosy oburzonych graczy, rozrzuconych po całym świecie. Głosy w pełni uzasadnione, ponieważ to, co dzieje się przy premierze produkcji od Maxis, to precedens w sklali globalnej. Serii tak złych decyzji, pustych obietnic i katastrofalnego kontaktu z klientem nie widziałem już dawno, o ile w ogóle.

USA POSZŁO NA PIERWSZY OGIEŃ

Problemy zaczęły się zaraz przy amerykańskiej premierze tytułu. Wielu z graczy nie było w stanie pobrać swojej cyfrowej kopii z serwerów Origin. Nic dziwnego, po świetnych recenzjach i ogromnej ilości pre-orderów można było się spodziewać kolosalnych wyzwań, jakie stoją przed platformą dystrybucji od EA. Błędną, obfitującą w opłakane skutki decyzją był brak możliwości pre-instalacji tytułu na naszym dysku twardym. Elektronicy zdecydowali się na taki ruch w przypadku Dead Space 3 i Crysis 2, dlaczego tym razem było inaczej? Nie wiadomo. Brak możliwości pre-instalacji spowodował ogromny ruch na serwerach, uniemożliwiając wielu graczom pobranie produktu, za który zapłacili. Ci, którym się to udało, wcale nie znaleźli się w lepszej pozycji. Nowe SimCity wymaga stałego połącznie z Internetem. Zabezpieczenia DRM zostały ukryte pod średnio-przydatnymi funkcjami społecznościowymi. Serwery działające w kartkę spowodowały, że zalogowanie się do gry stały się karkołomnym wyczynem. Jeżeli już się nam udało, to i tak nie było pewne, czy swoje miasto zobaczymy następnego dnia. Wszystko przez formę zapisu rozgrywki, która również dokonuje się na serwerach EA.

GRACZE I TWÓRCY SĄ WŚCIEKLI

ss1

Chwilę po amerykańskiej premierze na wydawcę posypały się gromkie baty. Zasłużone razy padały zarówno ze strony graczy, dających upust swojej złości w Internecie, jak i od samych twórców gier. Notch odpowiedzialny za Minecrafta solidaryzował się z wszystkimi, którzy kupili produkt i nie mogą w niego zagrać. Twórca FEZ-a w bardzo ostrych słowach skrytykował EA. Korzystając z Tweetera, zachodził w głowę, jak to możliwe, że grając w tytuł dla jednego gracza, musi łączyć się z internetowymi serwerami, które w dodatku nie działają. Jeszcze dalej poszedł autor Super Meat Boy-a, oferując 100 dolarów pierwszemu, który spiraci nowe SimCity, aby nie musiał męczyć się z działającym w kratkę Origin.

Co na to EA? Było niemal bezradne, przepraszając i tłumacząc, że dokładają wszelkich starań, aby wszyscy klienci byli w pełni usatysfakcjonowani. Puste słowa, bowiem do teraz, w trzy dni po amerykańskiej premierze, dzieci Wujka Sama wciąż mają problemy z zalogowaniem się do gry i wczytaniem swoich stanów zapisu. Te w dużej większości po prostu przepadły w niebycie Internetu. Aby serwery działały, EA podjęło decyzję o ograniczeniu prędkości pobierania SimCity, ale nawet to na niewiele się zdało. Elektronicy obiecali jednak, że podczas australijskiej i europejskiej premiery nie będzie żadnych problemów.

EUROPA ZABIJA ZADYSZANE SERWERY

ss2

W momencie europejskiej premiery kłopoty graczy amerykańskich wciąż nie zostały zażegnane. Mimo tego Origin otworzył bramy swojej przepustowości dla nowej masy fanów, którzy jak najszybciej chcieli położyć ręce na swoich kopiach SimCity. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia. Australia czy Europa, serwery najpierw oszalały, aby później umrzeć w bólach. Europejskich i australijskich graczy spotkały dokładnie te same problemy, co przy amerykańskiej premierze.

Internetowa wrzawa wybuchła na nowo, krytykując usługi platformy Origin jak świat długi i szeroki. Serwis Polygon dokonał kolejnego cięcia oceny nowego SimCity. Początkowo tytuł Maxis miał tam budzące szacunek 9.5 punkta. Po aferze przy amerykańskiej premierze ocena spadła o 1,5 oczka. Aktualny wynik SimCity to teraz 4.0.

MAXIS KROI SIMCITY

ss3

Najwyraźniej Origin nie był w stanie sam rozwiązać problemów ze swoimi serwerami. Do pomocy został więc zaprzęgnięty skład, który odpowiada za produkcję gry. Ci tymczasowo zablokowali część z mniej znaczących funkcji internetowych, z wcześniej wspomnianymi rankingami na czele. Zabawne, że operację wycinania zawartości z własnej gry mieli jeszcze czelność nazwać patchem. Mimo tego, nawet po aktualizacji serwery dalej nie potrafiły stanąć na pewnych nogach.

Maxis przeszedł więc do bardziej drastycznych metod, skalpel zamienił się w sekator. Dzisiaj została zablokowana kolejna opcja gry, tym razem bardzo istotna. Mowa o wycięciu najszybszego tempa rozgrywki, które sztucznie przyspiesza czas w wirtualnej aglomeracji. Jestem zszokowany, przecież przyspieszenie to jedna z podstawowych opcji w SimCity. To tak, jak gdyby grając w The Sims twój podopieczny pojechał do pracy, zostawiając pusty dom. Gracz z kolei musi czekać, aż ten wróci skonany w domowe progi, bez możliwości przyspieszenia procesu. Kpina! Nawet pomimo tak drastycznych cięć, w tym momencie serwery wciąż nie działają tak, jak powinny. Miarka się przebrała i gracze zaczęli żądać zwrotu pieniędzy. Tyle tylko, że platforma Origin nie przewiduje czegoś takiego.

ORIGIN NIE ODDA PIENIĘDZY, AMAZON PRZESTAJE SPRZEDAWAĆ GRĘ

sim2

Analizując umowę, jaką zawiera gracz, instalując produkt z Origin, wychodzi na to, że reklamacje nie są uwzględniane. Wyjątek stanowią „nadzwyczajne sytuacje”, szczegółów na ten temat brak. Mimo tego, pełna kompromitacja przy premierze SimCity to przecież taka nadzwyczajna sytuacja, prawda? No właśnie nie. EA twardo stoi na stanowisku, że to jeszcze nie czas, aby pomyśleć nad zwrotami pieniędzy, ponieważ sytuacja „ulega poprawie”. Ciekawe tylko, dla kogo.

Mimo tego, garstka graczy swoje pieniądze już dostała. Czytając jedną z relacji na Reddit, klient spędził pod słuchawką półtora godziny, zanim dostał swoje zaskórniaki z powrotem. Drugi okazał się być bardziej szczęśliwy, całość zajęła mu „tylko” godzinę.

REKLAMA

Na gniew graczy zareagował Amazon. Największy internetowy magazyn świata wycofał SimCity ze swojej oferty. Oczywiście Amazon z problemami Origin nie ma nic wspólnego, niemniej taki akt solidarności z graczami to coś godnego odnotowania. Przypomina to sytuację, kiedy WarZ zostało wycofane ze Steam, pod wpływem ogromnej krytyki ze strony fanów żywych trupów. Może Amazon odcina się od drobnego strumyka zysków wpływającego do ogromnego oceanu, dobry PR jest jednak jeszcze cenniejszy.

Co dalej? Origin udaje, że nie ma sprawy, w najlepsze sprzedając kolejne kopie swojego flagowego tytułu. Strategia „na przeczekanie” pewnie wcześniej czy później przyniesie korzyści. Aktualnie to, co dzieje się w Internecie, to prawdziwa burza z piorunami. EA ma dwie możliwości – będzie dalej wycinać kolejne elementy ze swojej gry, do czasu, aż ruch na serwerach się ustabilizuje. Może również otworzyć możliwość masowych reklamacji (tak zrobił Steam w wypadku WarZ), tracąc mnóstwo szmalu, lecz zachowując twarz. Jak znam życie, na drugi ze scenariuszy nie ma co liczyć.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA